Szwindel a la gotyk

Co zrobić, kiedy okazuje się, że na ścianie nie przetrwały średniowieczne malowidła? Jeśli ma się talent, odpowiedź jest prosta: namalować je od nowa

Gdy w 1940 roku alianci zbombardowali niemieckie miasta, przywódcy faszystowscy przysięgali, że nie pozwolą, by sytuacja ta kiedykolwiek się powtórzyła. Kłamali. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni podczas wojny. Bomby spadały i to coraz częściej. W nocy 28 marca 1942 r. kilkadziesiąt alianckich bombowców zdołało zwieść niemiecką obronę przeciwlotniczą i zrzuciło bomby na centrum Lubeki. W gruzach legła duża część starówki, poważnemu uszkodzeniu uległ kościół Mariacki, jedna z najstarszych ceglanych budowli sakralnych w Niemczech. Spłonął dach, a gruzy walącej się jednej z dwóch wież zniszczyły część sklepień ze wspaniałymi gotyckimi malowidłami nad głównym ołtarzem. Namalowanych tam było 21 świętych nadnaturalnej wielkości. W takim stanie budynek przetrwał wojnę. Sześć lat po jej zakończeniu przypadała 700. rocznica powstania świątyni. W 1947 r. władze miejskie i zarząd kościoła uznały, że taki jubileusz trzeba uczcić czymś nadzwyczajnym. Postanowiono odrestaurować kościół wraz z cennymi malowidłami. Do miasta zjechały firmy konserwatorskie z całego kraju i prace przy renowacji budowli ruszyły.

NAJWSPANIALSZE ODKRYCIE

Najtwardszy orzech do zgryzienia mieli ci, którzy podjęli się rekonstrukcji malowideł ściennych. Pęknięcia ścian odsłoniły nieznane średniowieczne malowidła, ale odtworzenie ich było bardzo trudne. W wielu miejscach brakowało jakichkolwiek śladów, a konserwatorzy stawiali twarde warunki. Miały być widoczne twarze, ręce i stopy postaci. Pracy podjęła się pracownia Dietricha Feya, jedna z najbardziej renomowanych firm konserwatorskich w kraju. W 1937 r. z wielkim powodzeniem udało się jej odtworzyć wczesnogotyckie malowidła ścienne w katedrze w Szlezwiku, a skoro tak, to władze Lubeki mogły być pewne, że renowacji malowideł podjęli się rzeczywiście prawdziwi fachowcy. Prace ciągnęły się trzy lata i przyniosły zdumiewający efekt. W zachwytach rozpływali się historycy sztuki, eksperci bili brawo, a prasa pisała, że oto w Lubece dokonano „najwspanialszego odkrycia w Europie”, ponieważ odsłonięto „jedno z najcenniejszych dzieł gotyckich”. Freski okrzyknięto „niezrównanym dziełem średniowiecza odtworzonym z ogromną pieczołowitością”, a niektórzy byli niemal skłonni dziękować aliantom za bombardowanie, sądzili bowiem, że to dzięki zniszczeniom możliwe było odkrycie tego cudu niemieckiej sztuki średniowiecznej. Władze miejskie zacierały ręce. Wyglądało na to, że jubileusz odbije się echem na całym świecie. I nie pomyliły się…

W uroczystości wzięli udział przedstawiciele najwyższych władz Niemieckiej Republiki Federalnej z kanclerzem Konradem Adenauerem na czele. W trakcie pompatycznych przemówień padło zapewnienie przyznania funduszy na odrestaurowanie fresków w całym kościele. Jubileusz uczciła nawet niemiecka poczta. Wyemitowano specjalny znaczek pocztowy, na którym widniał fragment odrestaurowanych malowideł. Tak wspaniale wykonana praca nie mogła pozostać bez nagrody. Największe zaszczyty spadły na kierującego pracami konserwatorskimi Dietricha Feya. Najpierw kanclerz Adenauer przyjął go na specjalnej audiencji, później Fey otrzymał dyplom i nagrodę honorową, a w końcu przyznano mu stopień profesora. To mogło budzić zazdrość tych, którzy uznali się za niesłusznie pominiętych…

SKANDAL NA CAŁE NIEMCY

Najbardziej pominięty w zaszczytach poczuł się asystent przyszłego profesora Lothar Malskat. Malarz ten pochodził z Królewca i z Dietrichem Feyem znał się od lat. Malskat miał dobre przygotowanie malarskie. Urodzony w 1913 r. syn handlarza antyków już za młodu uczył się kopiować dawnych włoskich mistrzów, a od 1929 r. regularnie uczył się malarstwa. W 1937 r. poznał profesora Ernsta Feya (ojca Dietricha) i odtąd wykonywał różne prace na jego zlecenie. To, co powiedział policji, prasie, a później też i sądowi w Lubece, brzmiało jak niewybredny dowcip, nic więc dziwnego, że z początku jego rewelacje kwitowano albo wzruszeniem ramion, albo też śmiechem. Oto Malskat twierdził, że dawne gotyckie malowidła w kościele św. Marii były nie do odtworzenia i że wszystkie są tylko i wyłącznie jego dziełem. Namalował je na polecenie Dietricha Feya i teraz żądał, by ten publicznie przyznał się do „kulturalnego oszustwa” i poinformował o tym najwyższego radcę kościoła Wernera Göbela!

Powołano specjalną komisję, a ta zapytała, czy Malskat ma jakiś dowód na poparcie stawianych przez siebie zarzutów. W sierpniu 1952 r. malarz pokazał potajemnie zrobione przez siebie zdjęcie. Widniała na nim szara ściana na chórze przed rozpoczęciem prac „restauratorskich”. Nie było na niej najmniejszego śladu średniowiecznych fresków. „Malowanie a la gotyk jest dość proste” – wyznał wkrótce Malskat prasie i zaczęła się afera. Z początku tylko „Lübecker Nachrichten” opublikował ostrożny artykuł, że pojawiły się „pogłoski”, jakoby freski w kościele św. Marii zostały sfałszowane, później jednak większość gazet pisała już wprost o fałszerstwie. „Der Spiegel” ogłosił wręcz, że „Wszystko namalował Malskat”, jednak ani władze miejskie, ani kościelne, ani też federalne nie spieszyły się z reakcją. Do czasu…  W październiku Malskat złożył przed sądem doniesienie, w którym oskarżał Dietricha Feya i… siebie samego o oszustwo. Twierdził, że sfałszowane zostały nie tylko freski w kościele św. Marii w Lubece, lecz także „odtworzone” w 1937 r. malowidła ścienne w katedrze w Szlezwiku…

INDYK POPRAWNY RASOWO

 

Praca w katedrze w Szlezwiku była pierwszą poważną robotą Malskata, a zarazem pierwszym przedsięwzięciem, w którym objawiła się jego genialna umiejętność „twórczego naśladowania gotyku”. Intencje zleceniodawcy były jasno sformułowane: usunąć przemalowania, które w 1888 r. naniósł August Olbers, by odsłonić znajdujące się pod spodem wczesnogotyckie freski. Rzecz w tym, że po usunięciu XIX-wiecznych przeróbek na szarym tynku nie pozostało dosłownie nic. Profesor Fey miał teraz niemały problem. Jego pracowni groził nie tylko blamaż i utrata prestiżu. Można było się spodziewać, że ktoś z władz III Rzeszy zarzuci mu zniszczenie gotyckich fresków. Trzeba było jakoś ratować sytuację. Zgodził się więc, by Malskat sam namalował freski. Zdążył już zapoznać się z jego umiejętnościami podrabiania gotyku. Malskat zabrał się do pracy. Postaciom nadawał twarze członków swej rodziny, przyjaciół,  po czym całość zamknął fryzem złożonym z medalionów, w których widniały postacie zwierząt. Efektem zachwyceni byli wszyscy. Nawet historycy sztuki, chociaż w pewnym momencie niewiele brakowało, by fałszerstwo wyszło na jaw. Powodem było wścibstwo któregoś z rzeczoznawców. Wśród zwierząt, we fryzie, figurował… indyk.

Samemu rysunkowi niczego nie można było zarzucić. Rzeczywiście przedstawiał piękny okaz indyka. Problem w tym, że w czasach gotyku ten ptak nie był w Europie znany. Pojawił się tu dopiero w XVI w., gdy Hiszpanie sprowadzili go z Ameryki. W normalnych warunkach fałszerstwo zostałoby pewno szybko dostrzeżone, tyle że w 1937 r. rządzili faszyści i wyjaśnienie indyczego problemu znalazło się samo. Mędrcy z urzędu konserwatorskiego uznali, że skoro postać indyka pojawiła się na wczesnośredniowiecznym fresku w katedrze w Szlezwiku, to jest to tylko jeszcze jedno potwierdzenie faktu, że wikingowie odkryli Amerykę na długo przed Kolumbem. Fresk zakwalifikowano jako dzieło jakiegoś artysty tworzącego w okolicach Szlezwiku około 1280 r. i kłopot się rozwiązał.

NIEDOCENIONY GENIUSZ

Proces sprawców „cudu w Lubece” rozpoczął się dopiero w sierpniu 1954 r., wcześniej jednak Malskat zdradził, w jaki sposób „odrestaurował” freski w kościele św. Marii. Swój niewątpliwy talent najlepiej mógł zaprezentować na ścianach kościelnego chóru. Gdy stanął przed pustym szarym tynkiem ściany i sklepienia, naszkicował czarną farbą to, co jego zdaniem powinno się tam znaleźć. Później malował poszczególne postacie, używając głównie czerwieni, zieleni i ochry. Gdy fresk był gotowy, postarzał go, używając drucianej szczotki i woreczka z pyłem wapiennym. By nikt nie zauważył, w jaki sposób „rekonstruuje” malowidła, opracował odpowiedni system powiadamiania. Licznej publiczności, która obserwowała proces, jawił się jako genialny malarz, którego talent Fey wykorzystywał. Poza tym Malskat obwiniał teraz już wszystkich, którzy odpowiadali za rekonstrukcję budowli. Dostało się radzie kościoła, miejskiemu konserwatorowi zabytków, członkom władz, rzeczoznawcom i wielu innym. Niektórzy mówili, że był jak „dziki, kąsający wszystkich dookoła zwierz”, a ponieważ w całej sprawie chodziło o oszustwo, w którym nikt materialnie nie ucierpiał, sytuacja sądu była nie do pozazdroszczenia. Wyrok zapadł w styczniu 1955 r. Malskat skazany został na 18, zaś Dietrich Fey na 20 miesięcy więzienia. Pozostałe osoby uniewinniono. Po odsiedzeniu kary Malskat sobie poradził. Jego obrazy wystawiane były w kilku galeriach Niemiec, pewną popularność zdobył też w Szwecji i Danii. Pomimo kuszących ofert odrzucał zlecenia na malowanie kopii obrazów wielkich mistrzów. Zmarł samotnie w 1988 r. w swoim mieszkaniu opodal Lubeki. 21 postaci świętych w kościele św. Marii ostatecznie usunięto w 1957 r. Pozostała jednostajnie szara ściana, bez żadnych ozdób.

Więcej:fałszerstwo